Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/107

Ta strona została przepisana.

Straciłem cierpliwość.
— Jak myślisz, co stało się z naszym aparatem? — pytałem, hamując wściekłość.
— Przepadł — odrzekł tonem człowieka, który musi odpowiedzieć na całkiem nie interesujące go pytanie.
— Leży między grzybami?
— Tak, jeśli go nie znaleźli.
— A wówczas co?
— Skądże mogę wiedzieć.
— Słuchaj, Cavor — rzekłem z histeryczną goryczą w głosie — przed wyjazdem o tem mi nie mówiłeś. Wtedy przedstawiałeś wszystko w różowem świetle. Mój Boże! Pomyśleć tylko o trudach i kłopotach, jakieśmy przebyli, by dostać się w tę przeklętą dziurę! Poco nam było tu wędrować? Co nas obchodził księżyc, a my jego? Za wiele chcieliśmy, za wiele też ryzykowaliśmy! Trzeba było od małych rzeczy zacząć. Księżyc podbijać! Ach! te żaluzje keworytowe! Jestem pewny, że mogliśmy je zastosować do ziemskich celów. Na pewno! Czyś zrozumiał mój projekt wtedy? Stalowy cylinder...
— Głupstwo!
Rozmowa przerwała się, gdyż mógłbym ją prowadzić tylko z pomocą więcej lub mniej energicznych gestów, a ręce miałem związane.
Po chwili Cavor z własnej woli podjął przerwany przeze mnie monolog.
— Jeśli go znajdą — mówił — co mogą z nim zrobić? To pytanie, jeśli wogóle można o to pytać. Z pewnością nie zrozumieją jego zadania. Bo gdyby mogli zrozumieć, dawnoby go wynaleźli i przylecieli ku nam na ziemię. Oczywiście nie zrozumieją! Ale zaczną go badać. Bo przecież widać, że inteligentni