Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/111

Ta strona została przepisana.

dnak znów wzięły górę liczne wątpliwości, płynące może z wyczerpania i fizycznej nędzy. Ujrzałem znowu z przerażającą jasnością, jak głupiem było wszystko, co zrobiłem.
— Jakiż osioł ze mnie! Jaki osioł skończony! — mówiłem gorzko — przez całe życie popełniam szaleństwa. Dlaczegośmy oddalali się od aparatu?... Myśleć o patentach i koncesjach, włócząc się po księżycowych kraterach! Gdybyśmy przynajmniej na tyle mieli rozsądku, by wystawić na tyczce chustkę, wskazującą, gdzie leży kula!
Gniewnie umilkłem.
Cavor tymczasem ciągnął swoje przypuszczenia:
— Na pewno posiadają pewną inteligencję, a jeśli tak jest, możemy znaleźć nić porozumienia z nimi. Można pewne dane ustalić. Jeśli nas nie zabili, odczuwać muszą coś w rodzaju litości, a choćby tylko opanowania siebie. Na pewno chcą wejść z nami w jakieś porozumienie. Przy tem co za majstry: spójrz tylko na kajdany...! Jaka robota! To wszystko wskazuje wysoki stopień ich inteligencji...!
— Co mi do tego, u djabła! — zawołałem — można było wcześniej o tem myśleć, zamiast tego skakaliśmy z jednej jamy w drugą. Djabli wiedzą, pocośmy tu przylecieli, na cośmy odeszli od kuli! A wszystko dzięki temu, żem za bardzo w ciebie wierzył... Dlaczegom rzucał swoją sztukę! W niej było moje życie, była moja przyszłość. Urodziłem się na pisarza. Skończyłbym sztukę, wyszłaby całkiem możliwie. Scenarjusz już miałem wykończony. I tak ni stąd ni zowąd polecieć na Księżyc! Całe życie zmarnowane! Miała rację ta stara z zajazdu w Canterbury...