Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/112

Ta strona została przepisana.

Przerwałem w środku zdania, bo znowu błysło błękitnawe światło, w otwartych drzwiach bez najmniejszego szelestu zjawiło się kilku selenitow. Zamilkliśmy patrząc w ich niemiłe, jakby z chytonowych tarcz złożone oblicza.
Niezadowolenie, gorycz i żal mój zastąpiła nagle dziwna ciekawość. Zauważyłem, że dwaj pierwsi niosą jakieś wielkie czasze, czy garnki widocznie napełnione jedzeniem. Więc nasze elementarne potrzeby im są znane! Garnuszki wykonane były z tego samego metalu co i kajdany; w błękitnem świetle wydawały się szarawe. Wewnątrz leżały białawe kęsy. Całe moralne cierpienie i gniew przybrało postać dotkliwego głodu. Chciwie patrzyłem na pożywienie, ledwie zwróciwszy uwagę na ręce, które mi ją podawały, podobne trąbie słonia, miękkie i giętkie, opatrzone rodzajem wielkiego palca.
Kęsy w garnuszkach przed nami stojących były bardzo delikatne w rodzaju zimnego soufflé o woni grzybów. Kostki nasuwały przypuszczenie, że było to mięso krów księżycowych.
Ręce miałem tak silnie związane, że z trudem udało mi się dosięgnąć garnuszka; ujrzawszy moje usiłowania, dwaj selenici zręcznie rozluźnili mi więzy na rękach. Natychmiast zabrałem się do jedzenia. Mięso było całkiem smaczne, przypominało nieco rybę. Wziąłem dwa dalsze kęsy. — Muszę jeść — pomyślałem, odrywając większy kawałek...
Przez pewien czas jadłem, nie zwracając uwagi na otoczenie, jak podróżny w garkuchni. Jadłem chciwie, prawie bezwiednie. Ani przedtem, ani potem nie byłem nigdy do tego stopnia głodny. Nie mógłbym też uwierzyć, że znajdując się na ćwierć miljona mil od Ziemi, wśród tak dziwnych okolicznoś-