Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/115

Ta strona została przepisana.

— Zależy od sposobności. Może pierwsi zrobią jakieś kroki.
Ukończywszy przygotowania, selenici odstąpili, w milczeniu na nas spoglądając; przynajmniej mnie się tak wydawało. Mieli bowiem oczy rozmieszczone po bokach głowy, jak u ryby lub raków, trudno więc było osądzić, w jakim patrzą kierunku. Siedzieliśmy bez ruchu. Oni zaś rozmawiali swoim piskiem, którego nie umiałbym określić ani tem bardziej naśladować.
Po chwili drzwi otworzyły się szerzej, obejrzawszy się, ujrzałam za niemi obszerną, jasną przestrzeń, na której zebrała się garstka selenitów.
— Czy będziemy starali się naśladować ich głosy? — pytałem Cavora.
— Nie sądzę — odrzekł.
— Wydaje mi się, że chcą nam coś dać do zrozumienia.
— Nic nie mogę pojąć z ich gestów; widzisz tego, co kręci głową jak człowiek, mający niewygodny, wąski kołnierzyk?
— Poczekaj, spróbuję mu kiwnąć głową.
Przekonawszy się, że nie wywołuje to żadnych skutków, zaczęliśmy naśladować ich ruchy. Widocznie ich to zainteresowało. Powtarzali je dobrze, jednak widząc, że to do niczego nie doprowadzi, prób zaprzestaliśmy. Oni również. Rozpoczęli znów świszczącą debatę. Wreszcie zdecydowali się na coś. Nagle jeden z nich, znacznie krótszy i grubszy niż inni, o szerszych ustach, podszedł do Cavora i przybrawszy podobną jemu postawę, podniósł się zręcznym ruchem.
— Cavor — szepnąłem — chcą, żebyśmy wstali.