Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/125

Ta strona została przepisana.

— Niewiele zobaczymy przy takiem świetle. — zauważyłem.
— To tylko powłoka zewnętrzna. Tam w głębi, przy takiem stopniowaniu..., tam musi być wszystko. Zwróć tylko uwagę na różnorodność ich postaci! My stąd całą historję nowej cywilizacji wyniesiemy!
— Tak — byk, wiedziony do rzeźni, albo rzadkie zwierzę do zoologicznego ogrodu, może się podobnie pocieszać... cuda zobaczy...! Z tego wcale nie wynika, że nam będą wszystko pokazywać.
— Pocóż te wątpliwości! — zawołał — jeśli przekonają się, żeśmy rozumne stworzenia, będą starali się dowiedzieć czegoś o ziemi. Gdyby nawet byli pozbawieni wszelkich altruistycznych uczuć, będą zaspokajali naszą ciekawość, chcąc swoją zaspokoić. Co za rzeczy znać muszą! Jakie niezwykłe rzeczy!
I nie zważając na ranę, zadaną uderzeniem dzidy, zaczął rozwodzić się na temat cudów, o jakich nie mógł mieć pojęcia, żyjąc na Ziemi, a które teraz ujrzy. Niewiele pamiętam z tego, co mówił, gdyż uwaga moja zwrócona była na fakt, że tunel, którym szliśmy, roztwierał się coraz szerzej, wreszcie przeszedł w pieczarę, której rozmiarów z powodu ciemności nie mogliśmy ocenić. Nasz mały strumyczek świetlny ciągnął się prosto, coraz węższą linją, ginąc gdzieś w dali. Z żadnej strony ścian widać nie było. W ciemności błyszczała tylko jasna smuga strumyka, a na tle brzegów czerniły się sylwetki idących. Przede mną sunęły się postaci Cavora i grubego przewodnika, oświecone z jednej strony blaskiem światła, z drugiej zlewały się w głębokim mroku.