Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/136

Ta strona została przepisana.

Siedział w głębokiej zadumie, sapiąc i ręką targając haki. Długo nie mógł zrozumieć, o czem mówię, potem zaś spojrzał przelotnie na łańcuch i widocznie nie myśląc o nim, rzucił:
— Prawda, prawda...
Twarz jego nie objawiała najmniejszego zainteresowania odkryciem; po chwili pogrążył się znów w swoich myślach. Ja zaś zamyśliłem się również nad tem, dlaczego teraz dopiero przyszło mi do głowy pytanie, z jakiego metalu sporządzone są więzy?
Nietrudno znaleźć było odpowiedź: sine oświetlenie nadawało wszystkiemu blado szary odcień, kryjący prawdziwą barwę metalu, dopiero teraz przy białem świetle — odzyskał kolor istotny. Od tego odkrycia przeszedłem do innych myśli, daleko idących. Zapomniałem, żem przed chwilą jeszcze pytał, czego szukamy na księżycu. Złoto...
Cavor pierwszy przerwał milczenie.
— Zdaje mi się, że mamy dwie drogi wyjścia.
— Tak?
— Albo przebić się przez chmury selenitów, znaleźć wyjście na powierzchnię i odszukać aparat, jeśli tylko zapadająca noc nas nie zabije, albo też..
Zamilkł.
— Albo? — pytałem, wiedząc co powie.
— Albo możemy jeszcze raz spróbować porozumienia z ludźmi księżycowymi.
— Według mnie pierwsza droga jest lepsza.
— Pytanie.
— Ja zaś nie mam wątpliwości.
— Widzisz — mówił — nie wierzę, abyśmy mogli oceniać selenitów, według tego, cośmy widzieli. Ich centrum, świat cywilizowany, musi leżeć znacznie głębiej, nad morzem. Ten poziom, na którym się znaj-