Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/172

Ta strona została przepisana.

widocznie tu rządzą...“ Znowu chaos niezrozumiałych znaków.
— „...Głowy ich znacznie większe, ciała smuklejsze o bardzo krótkich nogach; odziani w złote pancerze. Idą w zupełnym porządku, wydają lekki szelest. Chociaż ranny jestem i bezbronny, mimo wszystko ich przybycie daje mi nadzieję...“
Tak, tak, poznaję Cavora! —
— „...Nie strzelali do mnie i nie wyrządzali mi nic złego.... Szkoda.... Myślę....“
Potem nagle szła ostra rysa ołówkiem przez całą kartkę, a na brzegach jej i ztyłu czerniła się — skrzepła krew!
Gdym wstał, oszołomiony tą dziwną relikwią Cavora, coś lekkiego jak puch musnęło mi rękę, jedną, potem drugą.... Zwróciwszy uwagę, dostrzegłem, że był to śnieg, pierwsze płatki, zwiastuny nadchodzącej nocy.
Jak szybko zapadała! Gdym szukał Cavora, niebo pogrążało się w ciemności; cały jego przestwór usiany był gwiazdami, rzucającemi blask chłodny. Spojrzałem na wschód zalany bronzowem światłem zachodzącego słońca; na zachodzie — skrywało się już za grzebieniem skał krateru, wydając się ciemno czerwoną półkulą, przesłoniętą grubym tumanem. U podnóża zachodniej ściany tuman tak był gęsty, że tworzył zbitą nieprzejrzaną chmurę.
Chłodny wiatr szumiał między wyschłemi roślinami na całej powierzchni dna krateru. Jeszcze chwila i wokoło mnie rozszalała się śnieżyca, zakrywająca całą okolicę przed moim wzrokiem. W tej sekundzie posłyszałem oddalone, słabe dźwięki dzwonu: bum, bum, bum, zupełnie jak przy wschodzie słońca. Wiatr głuszył ich brzmienie. Równocześ-