Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/189

Ta strona została przepisana.

widocznie i odjechał wzdłuż brzegu w kierunku sterczącego z wody aparatu.
Mimowoli obejrzałem się na niego.
— Uspokój się pan, niczego nie będzie ruszał, przekonywująco rzekł wysoki młodzieniec, odgadnąwszy moje myśli.
W tejże chwili słońce, wyjrzawszy z poza obłoków, zalało swemi promieniami okolicę. Wszystko nagle poweselało. I mnie zrobiło się przyjemnie. Świadomość znaczenia wyniku mej podróży spłynęła w mą duszę wraz z promieniami słońca, oświecającemi ciało. Roześmiałem się głośno, gdy jeden z niosących potknął się pod ciężarem mojego złota. Jak się on zdziwi, gdy zajmę w świecie należne mi stanowisko!
Właściciel littlestońskiego zajazdu zdumiony był kontrastem mej postaci z pełną respektu kompanją, wśród której znajdowałem się, i bogactwami, których byłem panem. Nie miał jednak czasu na dziwienie się, mój stan bowiem wymagał z jego strony zapobiegliwych zachodów. Znalazłem się wreszcie w napełnionej gorącą wodą zwykłej ziemskiej wannie, dokoła leżała czysta bielizna, nieco za wąska, ale świeża, bardzo uprzejmie przysłana mi przez jednego z moich znajomych. Pożyczył mi również swojej brzytwy, nie mogłem jednak zdecydować się na ogolenie brody, gęsto zarastającej mi twarz.
Nareszcie znowu zasiadłem przy prawdziwem, angielskiem śniadaniu, jedząc powoli, smakując rozkosznie jak człowiek wygłodzony kilkutygodniowym postem. W przerwach między potrawami, odpowiadałem na pytania otaczających mnie młodzieńców.
— No tak, jeśli chcecie wiedzieć, rzeczywiście przyleciałem z księżyca.
— Z księżyca?