Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/226

Ta strona została przepisana.

„— Nie. — odrzekł Phi-U. — Jemu... robotnik. Nie ma roboty. Trochę pijany... śpi teraz, póki nie potrzebny. Pocóż go budzić? Niepotrzebny.
„— A tu drugi! — zawołałem.
„Okazało się, że cała pieczara zasypana, jeśli nie martwemi, to napół martwemi ciałami, czekającemi póki ich nie wezwą do pracy. Zacząłem oglądać ich zbliska, dotykać, oni jednak wzdychali tylko ciężko, nie budząc się zupełnie. Widok jednego z nich uderzył mnie szczególnie, gdyż postać jego była bardzo podobna do ludzkiej. Bardzo muskularne ręce opatrzone były cienkiemi palcami, widocznie do delikatnej pracy, a w pozie ciała tkwiło rozpaczliwe jakieś poddanie się losowi. Bez wątpienia wrażenie to było błędne, nie mogłem mu się jednak opędzić. Gdy Phi-U lekceważąco odsunął go nogą w ciemny kąt, zrobiło mi się tak nieprzyjemnie, jak gdyby przez ten czyn odezwał się w nim znowu robaczy instynkt.“
„Niestety nieprzyjemność, jaką odczuwałem, jest tylko wynikiem bezmyślnego sposobu przyjmowania wrażeń. Bo na pewno lepiej jest niepotrzebnego narazie robotnika spoić i na bok usunąć, aniżeli wyrzucać go na ulicę, na głód i nędzę. W każdem skomplikowanem, socjalnem społeczeństwie muszą od czasu do czasu powstawać chwile nie dającego się usunąć zastoju w pracy, w ten sposób niepokoje zagadnienia „pozbawionych pracy“ kategorycznie są usunięte. A mimo to nawet wykształcone duchy nasze tak są nierozsądne, że wspomnienie tych spokojnych jasnych arkad jaskini, świetlnych porostów i śpiących postaci, tak mi jest niemiłe, że poświęcam nawet krótszą i wygodniejszą drogę dla uniknięcia przykrego widoku.“