Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/57

Ta strona została przepisana.

wo oświetlonych powierzchniach w gruncie rzeczy istnieją osobliwsze ciemne i oliwkowe plamy.
Niedługo jednak mogliśmy zachwycać się niewidzianym światem, rozścielającym się pod naszemi nogami, gdyż teraz właśnie miała dla nas nastąpić chwila wielkiej obawy, obawy rozbicia się doszczętnie przy uderzeniu o twardą skorupę tego świata. Musieliśmy osłabić padanie aparatu i wybrać miejsce do wylądowania.
To zadanie wymagało od Cavora usilnej uwagi i energji w działaniu; mnie przypadła w udziale rola zupełnie biernego widza, starałem się mu tylko nie przeszkadzać i nie zawadzać w pracy. Cavor rzucał się z jednego kąta aparatu w drugi z niesłychaną na ziemi szybkością. Odkrywał i zakrywał okienka, robił obliczenia, co chwila patrzał na chronometr, posługując się lampką elektryczną, gdy wypadało siedzieć w ciemnościach.
Poczekawszy chwilę, Cavor odsłonił znów cztery okna od strony słońca, przyczem o mało nie krzyknąłem z przerażenia i musiałem zakryć oczy, oślepione nieznośnem światłem, które prócz tego w całkiem niezwykły sposób wybuchło nagle z pod nóg moich. Po kilku sekundach okienka znów się zamknęły, znowu nastąpiła nieprzejrzana ciemność, i straciwszy punkt oporu znów zaczęliśmy swobodnie unosić się w powietrzu. Cavor zapalił lampkę elektryczną, każąc mi zebrać wszystkie bagaże, owinąć je w odzież i związać w węzeł, co zresztą łatwo dało się wykonać, gdyż i tak wszystkie rzeczy zbiły się w środku aparatu. Naprawdę, dziwny to był widok! Dwóch ludzi, swobodnie bujających w powietrzu, zawiązuje sznurami tłumok! Przedstawcie to sobie, jeśli możecie: ani dołu, ani