Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/84

Ta strona została przepisana.

wzmaga się, dawno już stracilibyśmy siły gdyby nie suchość powietrza. Przytem czuję już głód.
W samej rzeczy możemy przecież umrzeć z głodu. Myśl ta z dziwną wyrazistością utkwiła mi w mózgu tak, że nie mogłem powstrzymać okrzyku: „Tak, ja również jestem straszliwie głodny!“
— Przedewszystkiem musimy odnaleźć aparat — stanowczo rzekł Cavor.
Z trudem utrzymując spokój, zbadaliśmy wierzch skały, kamienie i zarośla najbliższe, przypuszczając możliwość znalezienia aparatu obok nich.
— Gdzieś tutaj na pewno; najwyżej w odległości pięćdziesięciu jardów od nas — mówił Cavor — musimy zataczać koła, póki nań się nie natkniemy.
— Tak, niema innego wyboru — odrzekłem, nie spiesząc się z szukaniem — szkoda tylko, że te przeklęte rośliny tak się porozrastały.
— Cóż robić! Musimy bądź co bądź przedrzeć się przez nie. Aparat leżał na śniegu.
Oglądałem się bezustannie, pragnąc dojrzeć jakiś krzak lub kamień, któryby wydał mi się znanym, jednak napróżno — otoczenie tak się zmieniło, że nie można było niczego poznać ani dopatrzeć w tym wirze nieznanych, dziwnych, skłębionych kształtów.
Wtem nagie, oglądając się z beznadziejną trwogą wśród grożącej nam pochłonięciem obcej przyrody, po raz pierwszy na księżycu usłyszeliśmy dźwięk, przypominający nam ojczystą ziemię, dźwięk różny zupełnie od głosów martwej czy roślinnej przyrody...
Bumm! Bumm! Bumm! Rozlegało się gdzieś, jak gdyby wychodząc z pod ziemi. Słyszeliśmy ten odgłos, przygłuszony nietylko oddaleniem ale i warstwą złych przewodników głosu, u siebie pod nogami. Słyszeliśmy go nietylko uszami, ale całem cia-