Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/92

Ta strona została przepisana.

pustej nagiej i zupełnie równej przestrzeni, mającej ze dwieście jardów przekroju. Prócz małej ilości mchów, rosnących po krajach, pokrywał ją jakiś pył brudnożóltawy. Baliśmy się naprzód puścić, a ponieważ brzegiem zarośli lżej było posuwać się, zaczęliśmy okrążać pustą przestrzeń, pełznąc krajem.
Odgłosy podziemne nagle ustały, zapanowała głucha cisza. I znowu zaczął się tak straszny i bliski nas grzechot, że instynktownie przylegliśmy ku ziemi, gotowi skoczyć w krzaki przy pierwszej sposobności. Grzechot szedł z pod ziemi i silnie nią wstrząsał, z każdą chwilą potężniejąc. Wydawało się. że cały księżyc drży i pulsuje.
— Skacz! — szepnął Cavor, i obaj skierowaliśmy się ku zaroślom.
W tejże chwili usłyszałem jakby armatni wystrzał a potem stało się coś, co jeszcze dziś straszy mnie po nocach. Obejrzawszy się, by spojrzeć na Cavora, leżącego za mną, wyciągnąłem przed siebie rękę, chcąc oprzeć się na niej i zaczołgać dalej, ręka moja jednak nie znalazła gruntu.
Tylko piersią opierałem się na czemś twardem, głowa już wisiała nad niezmiernie głęboką i ciemną przepaścią! Okazało się, że cała ta równa płaszczyzna, po której brzegu czołgaliśmy się, była tylko platformą wielkiego, okrągłego szybu a teraz powoli zsunęła się z niej na bok.
Gdyby nie Cavor na pewno runąłbym w przepaść lub też strąciłaby mnie w nią platforrna, nad której brzeg nieoględnie przypełzłem. Cavor jednak nie będąc tak rozstrojonym jak ja, zachował przytomność umysłu i schwyciwszy mnie za nogi, odciągnął wtył. Przyszedłszy trochę do siebie, wstałem i razem z Cavorem, ile sił starczyło, zaczęliśmy