W tej chwili zapałka się dopaliła, parząc mi palce, i upadła jak czerwona plamka na czarnej ciemności.
Pomyślałem jak źle zaopatrzyłem się na podobną wyprawę. Gdym się puszczał w podróż na Machinie Czasu, jechałem w tem przekonaniu nierozsądnem, że ludzie przyszłości będą bezwątpienia stali nieskończenie wyżej od nas pod względem wszelkiego rodzaju zasobów. Pojechałem bez broni, bez lekarstwa, bez papierosów — a chwilami straszliwie tęskniłem za tytuniem — nawet bez zapałek. Gdybym przynajmniej pomyślał był o aparacie fotograficznym! Podczas tej wycieczki mógłbym sobie zaświecić, w jednej sekundzie zdjąć obraz świata podziemnego i potem już przyglądać się mu dowoli. Lecz tak jak było, już być musiało; stałem tam tylko z taką bronią i taką siłą, jakiemi obdarzyła mnie przyroda: z rękoma, nogami i zębami. To, a do tego jeszcze cztery zapałki bezpieczeństwa: i oto wszystko, co mi zostało. A lękałem się pociemku wybierać sobie drogę wśród tych wszystkich machin. Przy ostatniem zaświeceniu zapałką poznałem, że zasób mój jest już na wyczerpaniu. Nie przyszło mi na myśl aż do tej chwili, że potrzeba oszczędzać, i zmarnowałem prawie pół pudełka dla wprawienia w podziw owych Podsłonecznych, dla których ogień był nowością. Teraz, jak mówię, zostały mi tylko cztery zapałki.
Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/104
Ta strona została przepisana.