nazwisko na nosie steatytowego potwora z Ameryki Południowej, który szczególnie mnie zajął.
Im bliższy był wieczór, tembardziej słabło moje zajęcie się zbiorami. Przechodziłem z jednych galeryj do drugich, zapylonych, cichych, w części zrujnowanych. Okazy w nich były już tylko kupami rdzy i lignitu; rzadko napotykałem trochę świeższe. W jednem miejscu znalazłem się nagle około małego modelu kopalni i przez prosty przypadek dostrzegłem w hermetycznie zamkniętem pudełku dwa naboje dynamitowe! Wykrzyknąłem «Heureka!» i z radością rozbiłem pudełko. Potem dopiero przyszło powątpiewanie: zawahałem się. Wybrawszy następnie na doświadczenie niewielką galeryę boczną, zrobiłem próbę. Nigdy nie czułem podobnego rozczarowania jak wówczas, gdym pięć, dziesięć, piętnaście minut czekał na wybuch, który nie nadchodził. Z pewnością były to tylko modele. Jestem przekonany, że gdyby było inaczej, byłbym zniszczył i wysadził w sfery niebytu i Białego Sfinksa, i drzwi bronzowe, i (jak się okazało) — moje jedyne widoki znalezienia Machiny Czasu.
Potem dopiero, jak sądzę, przeszliśmy na niewielkie podwórze wewnątrz pałacu. To podwórze było trawnikiem, a rosły na niem trzy drzewa owocowe. Odpoczęliśmy i pokrzepili się. Około zachodu słońca zacząłem się rozglądać w położeniu. Noc już nadciągała, a dotąd jeszcze pozo-
Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/130
Ta strona została przepisana.