Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/138

Ta strona została przepisana.

pajęczynie. Byłem zmożony: upadłem. Czułem drobne ząbki, kąsające mnie w szyję. Wywróciłem się i w upadku ręka moja dotknęła stalowego drąga. To dodało mi siły. Podjąłem walkę na nowo: strącałem z siebie te ludzkie szczury i, silnie ująwszy żelazo, waliłem tam, gdziem sądził, że mogą być ich łby. Czułem jak ciała i kości pod ciosami mojemi ustępowały. W ciągu minuty byłem już wyswobodzony.
Opanowało mnie to dziwne podniecenie, jakie często towarzyszy zaciętej bitwie. Wiedziałem, że oboje z Uiną jesteśmy zgubieni, lecz powiedziałem sobie, że Morloki muszą drogo zapłacić za to mięso, które spożywali. Oparłem się o drzewo i wywijałem przed sobą stalowym drągiem. Cały las był pełen ich szmerów i krzyków. Upłynęła minuta. Z głosów Morloków wnosiłem, że muszą być w najwyższym stopniu rozżarci; ruchy ich stały się szybszemi. Naraz nie było już żadnego wkoło mnie na odległość ramienia. Stałem wpatrując się w mrok. Wróciła mi nadzieja. Czyżby się przestraszyli? W jednym momencie stała się rzecz dziwna. Ciemność widocznie ustępowała. Niejasno zacząłem rozróżniać około siebie Morloków — trzech podbiegło mi pod nogi — i z niewypowiedzianem zdziwieniem spostrzegłem, że i inni biegli, płynęli nieustannym potokiem, o ile rozpoznać mogłem, z tej części lasu, którą miałem już za sobą, w tę, która mnie jeszcze czekała. Plecy ich wydawały