Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/139

Ta strona została przepisana.

się, nie białemi, lecz czerwonemi. Gdy tak stałem z otwartemi ustami, ujrzałem małą iskierkę czerwoną, jak przeleciała przez kawałek gwiaździstego nieba wśród gałęzi i znikła. I wtedy już zrozumiałem zapach palącego się drzewa, usypiający szmer, który teraz wzrastał w głośny gwar, — zrozumiałem czerwone światło i ucieczkę Morloków.
Odstąpiwszy od drzewa i spoglądając za siebie, ujrzałem płomienie palącego się lasu za ciemnemi ścianami drzew najbliższych. Było to moje najpierwsze ognisko; teraz szło za mną. Jednocześnie obejrzałem się za Uiną: już jej nie było. Syczenie i trzask poza mną, pękanie z łoskotem każdego świeżo zapalającego się drzewa pozostawiały mi mało czasu do namysłu. A mój drąg stalowy wciąż jeszcze bił, uderzał. Puściłem się za Morlokami: była to nędzna rasa! Raz płomienie przemknęły się tak szybko na prawo ode mnie, że już mnie oskrzydlały: musiałem rzucić się na lewo. Lecz w końcu wydostałem się na niewielką polanę leśną i w tej chwili jakiś Morlok, biegnąc na oślep, natknął się na mnie, odbił się i wpadł prosto w płomienie.
Wówczas uderzył mnie widok jeszcze dzikszy, najstraszniejszy, jak sądzę, ze wszystkiego, co przeżyłem w tej przyszłej epoce świata. Cały przestwór od blasku ognia był jasny jak we dnie. Po środku wznosiła się wyżyna czy też pagórek, pokryty kolącym głogiem. Dalej ciągnęła się