Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/146

Ta strona została przepisana.

bardzo zmęczony i senny i wkrótce moje teoryzowanie przeszło w drzemkę. Schwytawszy się już raz na gorącym uczynku senności, poszedłem za jej popędem: położyłem się na murawie i zażyłem snu długiego i pokrzepiającego.
Przebudziłem się na krótko przed zachodem słońca. Czułem już teraz, że się nie dam pochwycić Morlokom we śnie: wstałem, przeciągnąłem się i skierowałem kroki ze wzgórza ku Białemu Sfinksowi. W jednej ręce miałem maczugę, drugą trzymałem na zapałkach w kieszeni.
Teraz spotkała mnie rzecz najmniej przewidziana. Gdym zbliżał się do piedestału sfinksa, dostrzegłem, że wejście do niego stoi otworem. Drzwi bronzowe opuszczone były w dół.
Zatrzymałem się na chwilę, wahając się czy wejść do środka. Wewnątrz był niewielki pokój; w kącie, na wzniesieniu, stała moja Machina Czasu. Dźwignie miałem w kieszeni. I tak, po tych wszystkich moich planach oblegania Białego Sfinksa, z takim wysiłkiem obmyśliwanych, zaskoczyła mnie niespodzianie dobrowolna kapitulacya. Odrzuciłem od siebie ułamany kawał stali, żałując, że mi się już na nic nie przyda.
Przyszła mi do głowy nagła myśl, gdym się pochylił ku wejściu. Nareszcie pochwyciłem typ działalności umysłowej Morloków. Powstrzymując śmiech radości, przez bronzową ramę wszedłem do wnętrza i stanąłem przy Machinie Czasu. Z podziwem zobaczyłem, że była wy-