Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/147

Ta strona została przepisana.

czyszczona i nasmarowana oliwą. Przypuszczałem przedtem, że Morloki rozebrali ją na części, starając się na chybił trafił poznać jej przeznaczenie. Gdym tak stał i przypatrywał się jej, czując przyjemność w samem już dotknięciu, stało się to złe, którem przewidywał, ale w sposób nieprzewidziany. Bronzowe tablice raptownie zasunęły się i z łoskotem zamknęły wyjście z piedestału. Znalazłem się w ciemnościach — złapany w zasadzkę. Był to podstęp Morloków. Uśmiechnąłem się tylko wesoło. Posłyszałem ich szmery i śmiechy... już się do mnie zbliżali.
Z zupełnym spokojem spróbowałem zapalić zapałkę. Potrzebowałem tylko przymocować dźwignie, i mogłem już zniknąć jak duch. Lecz nie zwróciłem uwagi na jedno: zapałki były z tego obrzydliwego rodzaju, który się zapala tylko o pudełko. Możecie sobie wyobrazić jak prędko mój spokój prysnął. Małe bestye były tuż koło mnie; jeden już się mnie dotknął. Zacząłem machać dźwigniami na oślep i podczas tej operacyi właziłem na siodło. Uczułem na sobie jedne rękę, potem drugą. Musiałem jednocześnie bronić dźwigni od ich uporczywych palców i zarazem namacać te miejsca, do których miałem dźwignie dopasować, — a one właśnie wymykały mi się z pod rąk; szukając ich wciąż, biłem głową w ciemności. Czułem, że uderzam o czaszki Morloków. Ostatnia ta już walka toczyła