Wziął fajkę i zaczął swoim zwyczajem uderzać nią nerwowo o pręty żelaznego kosza w kominku. Nastąpiła chwilowa cisza. Zatrzeszczały krzesła, kamasze suwały się po dywanie. Odwróciłem wzrok od twarzy Podróżnika w Czasie i spojrzałem po jego słuchaczach. Wszystkie twarze tonęły w ciemności, przed każdą tylko błyszczał jakiś maleńki punkt barwny. Lekarz wyglądał tak, jakby się wpatrywał w naszego gospodarza. Wydawca patrzał na koniec swego cygara, szóstego z rzędu. Dziennikarz obracał w ręku zegarek. Inni, o ile pamiętam, siedzieli nieruchomo.
Wydawca wstał z westchnieniem. — Co za szkoda, że nie jesteś pan powieściopisarzem! — rzekł, kładąc rękę na ramieniu Podróżnika w Czasie.
— Czy pan nie wierzysz?
— Najzupełniej...
— Nie sądzę.
Podróżnik w Czasie zwrócił się do nas.
— Gdzie są zapałki? — spytał — zapalił i mówił nad fajką, pykając:
— Prawdę rzekłszy, ja sam ledwo w to wierzę... A zresztą...
Wśród milczenia badawczy jego wzrok padł na zwiędłe białe kwiaty na stoliku. Następnie odwrócił rękę, którą trzymał był fajkę, podniósł pod wzrok i, jak zauważyłem, przyglądał się ledwo zagojonym bliznom na stawach palców.
Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/162
Ta strona została przepisana.