sza od rozpaczy. A wreszcie, koniec końców, miałem przed sobą świat piękny i ciekawy. Lecz prawdopodobnie machina była tylko gdzieś schowaną. Zawsze powinienem być spokojnym i cierpliwym, odnaleźć miejsce jej ukrycia i odzyskać ją siłą lub podstępem.
Z tą myślą podniosłem się i zacząłem upatrywać miejsca, gdzie-bym się mógł wykąpać. Czułem się zmęczonym, odrętwiałym, zabrudzonym od kurzu w podróży. Świeżość poranku wzbudziła we mnie chęć również osobistego odświeżenia się. Wzburzenie moje minęło. Rzeczywiście, gdym się lepiej zastanowił, sam dziwiłem się szczególnemu podnieceniu swemu w nocy. Starannie zbadałem grunt koło trawnika. Straciłem trochę czasu na próżne zapytania, z jakiemi się zwracałem, o ile mogłem, do przechodzących drobnych ludzi. Nie rozumieli mojej mimiki; niektórzy poprostu milczeli; inni sądzili, że to żart, i śmieli się ze mnie. Miałem jedno z najtrudniejszych na świecie zadań: musiałem powstrzymywać ręce, rwące się do ich ślicznych, uśmiechnionych twarzyczek. Był to popęd waryacki; lecz licho zrodzone ze ślepego strachu i gniewu z trudnością daje się okiełznać i chciwie też chciało i teraz skorzystać z miotającego mną niepokoju.
Lepszą radę dała darń. Znalazłem na niej brózdę w środku drogi od piedestału sfinksa do śladów stóp moich, gdzie zaraz po przybyciu
Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/73
Ta strona została przepisana.