Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/87

Ta strona została przepisana.

że jakieś szarawe zwierzę w tej chwili wybiegło z pokoju. Próbowałem zasnąć na nowo, lecz czułem niepokój i udręczenie. Była to godzina brzasku dnia, kiedy różne rzeczy wypełzywają z mroku, kiedy wszystko jest bezbarwne i ostro się odrzyna, a nic nie daje się oku w prawdzie swej pochwycić. Wstałem i wstąpiłem w progi wielkiej sali, a następnie wyszedłem na kamienny taras przed pałacem. Przyszła mi myśl, żeby spełnić cnotę z konieczności i zobaczyć wschód słońca.
Księżyc zachodził, a zamierające jego światło i pierwsza bladość brzasku mieszały się w ponure półoświetlenie. Krzewy były czarne jak atrament, łąka ciemno - szara, a niebo bezbarwne, smutne. I zdało mi się, że na pagórku widzę duchy. Po trzykroć, gdy się wpatrywałem w pochyłość pagórka, widziałem białe postacie. Dwukrotnie dostrzegłem pojedynczą, białą istotę podobną do małpy, jak szybko biegła na wierzchołek wzgórza, a raz około siebie ujrzałem kilka ich w gromadzie jak niosły czarny jakiś przedmiot. Oddaliły się z pośpiechem. Nie wiedziałem co się z niemi stało; prawdopodobnie znikły w krzakach. Pamiętajcie, że dopiero się rozwidniało. Ogarnęło mię owo mrożące, nieokreślone uczucie wczesnego poranku, które musicie znać dobrze. Oczom własnym nie wierzyłem.
Gdy niebo na wschodzie się rozjaśniło, gdy powróciło światło dnia i świat odzyskał napo-