źniej zmienić. Grupą, która w końcu zapanuje nad tym chaosem, która stanie się państwem i rozciągnie kontrolę nad nieprodukcyjnymi żywiołami społeczeństwa, będzie klasa średnia, wykształcona naukowo, oddająca się medycynie, inżynieryi i t. p. Jednakże dzisiaj ludzie owi usuwają się jeszcze od życia politycznego, nie mają jeszcze świadomości potrzeby wspólnego wystąpienia. We współczesnych państwach quasi-demokratycznych uważają człowieka, wyspecyalizowanego w jakiej gałęzi wiedzy, za coś w rodzaju uczonego zwierzęcia. Nasze systemy polityczne, np. w Anglii, lekceważą jednostki, dokonywające czynności podstawowo ważnych dla społeczeństwa; działają one, jakby nie wiedząc o ich istnieniu, jak gdyby nic nie istniało poza klasami niezależnych bogaczów i finansistów, oraz na przeciwnym biegunie stawianych, niezliczonych, szarych mas społecznych, politycznie obojętnych. W kombinacyach politycznych nikt nie przewiduje potężnego rozwoju i ostatecznego wystąpienia na widownię zwartej, rosnącej z dnia na dzień falangi ludzi, którzy coś umieją naprawdę.
W całej tej komplikującej się coraz bardziej współczesnej maszynie politycznej rozróżnić można dwa koła pracujące sobie na przekór — koła, któreby można przyrównać do potęgi i pracy, umieszczonych na dwóch końcach wagi[1].
Z jednej strony znajdujemy tych, którzy dostarczają środków, rozdają nagrody i zapłatę, dają subwencye dziennikom i t. d.: to wpływy centralne; z drugiej — masy wyborcze, jako całość kolektywna, bezbarwna, z pewnymi przesądami i tradycyami, z pe-
- ↑ Której punktem oparcia byłaby owa quasi-powszechna wiara w teoryę demokracyi.