tnisty wał morskiego przypływu (z tą, tylko różnicą, że wrzący prawie) wydął wody w rzece. Widziałem ludzi uciekających ku brzegom i słyszałem trochę ich krzyku w szumie i hałasie spowodowanym upadkiem marsowego potworu.
W danej chwili nie zważałem na gorąco i zupełnie zapomniałem o własnem bezpieczeństwie. Płynąłem wśród wzburzonych fal, zepchnąwszy jakiegoś człowieka, aby się dostać do zakrętu i zobaczyć co się tam dzieje. Pół tuzina opuszczonych łodzi kołysał się na wzburzonych wodach a wpadły kolos leżał w poprzek rzeki po większej części zatopiony.
Gęste kłęby pary wydobywały się z tej ruiny, a przez nie widać było owe długie ramiona bezsilnie rozbijające pieniącą się naokoło wodę. Ramiona te poruszały się jak żywe i gdyby nie bezcelowość tych ruchów, możnaby sądzić, że to jakieś ranione stworzenie walczy z falami o życie. Wielkie masy jakiegoś brunatnego płynu wydobywały się z machiny w syczących strumieniach.
Wtem uwagę moją odwróciło przeraźliwe ryczenie podobne do tego, jakie wydaje t. z. Syrena w naszych miastach fabrycznych. Jakiś człowiek, stojący po kolana w wodzie, krzyknął coś do mnie, wskazując po za mnie. Obejrzałem się i ujrzałem resztę mieszkańców Marsa posuwających się olbrzymiemi krokami nad brzegiem rzeki od strony Cher-
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/102
Ta strona została skorygowana.