tsey. Armaty z Shepperton odezwały się tym razem bez skutku.
Widząc to natychmiast dałem nurka i z wstrzymywanym jaknajdłużej oddechem uciekałem pod wodą, która szumiała wkoło mnie i stawała się coraz gorętszą.
Kiedy na chwilę podniosłem głowę, by zaczerpnąć trochę powietrza i odgarnąć włosy z twarzy, para tak gęsto wiła się nad rzeką, iż zupełnie mieszkańców Marsa dojrzeć nie mogłem. Hałas był ogłuszający; wreszcie ujrzałem ich niewyraźnie, niby olbrzymie szare postacie, powiększone jeszcze przez mgłę; przeszły koło mnie a dwóch pochyliło się nad syczącemi szczątkami swego towarzysza.
Trzeci i czwarty stali obok w wodzie, jeden z nich na jakie dwieście kroków odemnie, drugi blibej Laleham. Kamery z „Gorącym promieniem“ unosiły się wysoko a syczące ich światło uderzało tu i owdzie.
Hałas był piekielny: metalowy odgłos machin mieszkańców Marsa, łoskot w gruzy padających domów, stuk drzew, płotów, budynków, trzask i huk ognia. Gęsty dym mieszał się z parą na rzece a w miarę jak „Gorący promień“ spacerował po Weybridge, każde jego dotknięcie zaznaczało się najpierw białą jasnością, po której natychmiast następował dym
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/103
Ta strona została skorygowana.