Ale nie spieszyli się widocznie. Cylinder za cylindrem spadał z przestworza i każde dwadzieścia cztery godzin przynosiło im posiłki. Tymczasem władze wojskowe lądowe, i morskie, zupełnie świadome teraz ogromnej siły swego przeciwnika, pracowały z szaloną energią. Co minuta zaciągano nowe działo na pozycyę, aż o brzasku każde wzgórze, każda bardziej wzniesiona willa na stoku Kingston i Richmond uzbrojone były w paszczę wyczekującej armaty. Po zniszczonej zaś przestrzeni kraju, która na jakie dwadzieścia mil wokoło otaczała obozowisko mieszkańców Marsa, pełzały odważne podjazdy z heliografami, gotowe każdej chwili uwiadomić artylerzystów o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Lecz ten rozumiał już teraz naszą artyleryę i niebezpieczeństwo znajdowania się w jej pobliżu, nikt więc nie wyjrzał z cylindra.
Pierwszą połowę dnia olbrzymy strawiły na przenoszeniu wszystkiego co było w drugim i trzecim cylindrze w Adlestone i Pyrford, do pierwotnego swego zagłębienia w Horsell. Nad tem ostatniem stał jeden na straży, podczas kiedy inni, opuściwszy swe wielkie maszyny wojenne, zeszli do dołu. Tam pracowali długo w noc a wysoki słup zielonawego dymu, który się ztamtąd wydobywał, widać było daleko aż ze wzgórzy w Merrow, a nawet jak mówią niektórzy w Banstead i w Epsom.
Podczas więc kiedy z jednej strony Marsyj-
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/107
Ta strona została skorygowana.