dymu. Twarz jego była jasna, głowa pokryta kędzierzawemi włosami, oczy duże, blado niebieskie, w osłupieniu patrzące przed siebie. Mówił porywczo, nie patrząc na mnie.
— Co to znaczy? rzekł. — Co to wszystko znaczy?
Ja patrzyłem się na niego i nie odpowiadałem.
On wyciągnął do mnie szczupłą, białą rękę i żałosnym prawie tonem mówił:
— Dlaczego mogą się dziać takie rzeczy? Cóżeśmy zgrzeszyli? Odprawiłem ranne nabożeństwo i przechadzałem się właśnie by odświeżyć sobie umysł na nieszpory a wtem ogień, trzęsienie ziemi — śmierć! Jak Sodoma i Gomora! Cała nasza praca zniweczona, cała praca... Co to są ci Marsyjczycy?
— A czemże jesteśmy my, rzekłem odchrząknąwszy.
On ujął swe kolana w obie ręce i, zwracając się ku mnie, przez pół minuty znów wpatrywał się we mnie, milcząc.
— Przechadzałem się, aby odświeżyć umysł, — rzekł — a wtem ogień, trzęsienie ziemi, śmierć!
I znów zamilkł oparłszy brodę na kolanach.
A potem zaczął machając ręką:
— Cała praca — wszystkie szkółki niedzielne; cóżeśmy zawinili? Co zawiniło Weybridge?
Wszystko przepadło — wszystko zniszczone.
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/110
Ta strona została skorygowana.