Kościół, przed trzema laty zaledwie odbudowany. Przepadł! niema go wcale! Dlaczego!
Znów pauza a potem rozpoczynał nanowo jak człowiek zmysłów pozbawiony.
— Dym z niego wciąż idzie i idzie w górę — krzyknął, wskazując chudym palcem w stronę Weybridge.
Teraz zaczynałem pojmować. Straszna katastrofa, w której się znajdował, widocznie bowiem uciekł z Weybridge, pomieszała mu zmysły.
— Czy daleko ztąd do Sunbury? — rzekłem energicznym tonem.
— Co mamy czynić? zapytał. — Czy te stworzenia wszędzie się znajdują? Czy oddano im na pastwę ziemię?
— Czy daleko ztąd do Sunbury?
— Zaledwie dziś odprawiałem ranne nabożeństwo...
— Rzeczy się zmieniły — rzekłem spokojnie, zbierz pan myśli; wszelka nadzieja nie przepadła jeszcze.
— Nadzieja!
— Tak jest, nadzieja — pomimo całego tego zniszczenia!
Zacząłem przedstawiać mu mój pogląd na położenie rzeczy. Z początku słuchał dość uważnie a potem oczy jego przybrały poprzedni błędny wyraz i wzrok odwrócił się odemnie.
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/111
Ta strona została skorygowana.