tymczasem chodził od bramy do bramy, wołając: „idą!“ „mieszkańcy Marsa idą!“
W koszarach bębniono, wszystkie dzwony kościelne dzwoniły na wyścigi, otwierano i zamykano drzwi, we wszystkich oknach ukazywały się światła.
Brat dość długo przypatrywał się temu w niemem zdziwieniu, aż usłyszał po za sobą głos swego sąsiada, który w nocnem ubraniu i pantoflach wszedł, pytając:
— Co to wszystko znaczy? Ogień czy co? Co za piekielny hałas!?
Obaj zaczęli teraz wyglądać oknem i nasłuchiwać, co mówią policyanci. Ludzie wychodzili tłumnie na ulicę i rozmawiali gromadnie.
— O co to chodzi? — mówił sąsiad.
Brat odpowiedział mu dość pobieżnie i zaczął się ubierać, z każdą częścią ubrania biegając do okna, by nie stracić nic z tego co działo się na ulicy.
Niebawem ukazali się ludzie, obwołujący niezwykle wczesne wydanie dzienników porannych:
— Londyn w niebezpieczeństwie, uduszenia! Porty Kingston i Richmond zdobyte! Okropna rzez w dolinie Tamizy!
Nie mogąc z okna dojrzeć co działo się dalej, brat wyszedł właśnie w chwili, kiedy niebo pomiędzy szczytami domów zaczynało różowieć od wschodzącego słońca. Coraz więcej ludzi biegło ze wszystkich stron, wołając: „czarny dym! czarny dym!“ a strach
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/125
Ta strona została skorygowana.