nocnych a w całej atmosferze panowało oczekiwanie. Trzeba było tylko, by Marsyjczycy posunęli się na linię ognia a w jednej chwili ci dalecy ludzie i działa przywitają ich grzmotem wojny.
Przewodnią myślą każdego, tak jak i moją, było zapewne naówczas pytanie, o ile oni nas rozumieją? Czy pojmują, że miliony nas wszystkich, to całość zorganizowana, posłuszna jednym rozkazom i działająca wspólnie? Czy też tłómaczyli sobie nasze wystrzały, ich kąsanie, stałe otaczanie ich obozowiska, tak jak my n. p. pojmujemy napad roju pszczół? Czy wyobrażają sobie, że mogą nas wytępić? (Wówczas nie miano pojęcia co stanowiło ich pożywienie). Tysiące podobnych pytań powstawało w moim umyśle, podczas kiedy przyglądałem się owym przygotowaniom, ciągle pokładając największe nadzieje na ogromnych siłach, nagromadzonych w stronie Londynu. Czy przygotowano zasadzki? Czy prochownie w Hounslow są w pogotowiu? Czy też Londyńczycy będą mieli odwagę zrobić ze swoich domów drugą, lecz większą, Moskwę?
Nagle po nieskończenie długiem oczekiwaniu, pełzaniu i wyglądaniu z pomiędzy zarośli, usłyszeliśmy odgłos jakby wystrzału, potem bliżej drugi i trzeci. Wtedy najbliższy nas Marsyjczyk podniósł trzymaną rurę do góry i strzelił z niej jak z armaty tak ostro, że aż ziemia zadrżała. Marsyjczyk, znajdujący
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/131
Ta strona została skorygowana.