wach można było uniknąć jego trującego działania, co stwierdzono jeszcze tej samej nocy w Cobham i Ditton.
Człowiek, który ocalał z tej ostatniej miejscowości, opowiadał nam jak z wieży kościelnej obserwował domy, wioski podnoszące się powoli niby duchy z tej atramentowo‑czarnej nicości. Przez półtora dnia zostawał tam o głodzie, w nocy zziębnięty, w dzień palony słońcem a pod nim na czarnem tle tego dziwnego całunu, ukazywały się najpierw czerwone dachy i zielone drzewa, potem krzaki, bramy i mury.
Lecz w Cobham pozwolono czarnemu dymowi przebywać najdłużej, aż sam opadł na ziemię. W innych bowiem razach, skoro tylko wypełnił swe przeznaczenie, mieszkańcy Marsa oczyszczali powietrze, wpuszczając weń strumień pary.
Taki przykład mieliśmy w Halliford, dokąd powróciliśmy. Ztamtąd widzieliśmy światła reflektorów rzucane na Richmond i Kingston, a około jedenastej okna zadrżały od wystrzału wielkich dział oblężniczych, które tam ustawiono. Te grzmiały czas jakiś, wymierzając swe strzały na mieszkańców Marsa w Hampton i Ditton, wkrótce jednak blade promienie świateł elektrycznych znikły, a zastąpiła je czerwona łuna.
Potem spadł czwarty cylinder — piękny zielony meteor — jak mi później opowiadano — spadł w Bushey Park. Zanim zaś armaty w Richmond i Kingston
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/135
Ta strona została skorygowana.