Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

upływem dwudziestu czterech godzin po pierwszym. Przypominam sobie jakem siedział tam w ciemności, a przed oczami latały mi zielone i czerwone płatki. Żałowałem, że nie mogę palić, nie domyślając się wcale co za znaczenie miało nikłe światełko, które przed chwilą obserwowałem i co ono niebawem mi przyniesie. Ogilvy obserwował do pierwszej, potem wstał, zapaliwszy latarnię i przeszliśmy do jego mieszkania. Tam niżej pod nami leżało Ottershaw i Chertsey i setki ludzi spokojnie używających spoczynku nocnego.
Ogilvy pełen był, dnia tego najróżnorodniejszych domysłów co do stanu planety Marsa i drwił z pospolitego mniemania, że Mars posiada mieszkańców, którzy nam jakoweś dają znaki. On przypuszczał raczej, że deszcz meteorytów spadł na Marsa lub odbywał się tam jakiś olbrzymi wybuch wulkaniczny. Przekonywał mię, jak dalece niemożliwem byłoby, by jakiś organiczny rozwój przybrał ten sam kierunek na dwóch sąsiednich planetach.
„Prawdopodobieństwo czegośkolwiek zbliżonego do organizmów ludzkich na Marsie ma się jak milion do jednego“ rzekł.
Setki obserwatorów widziało płomień tejże nocy i nocy następnych; lecz dlaczego wybuchy ustały za dziesiątym razem nikt wytłómaczyć nie potrafił. Być może, że gazy wydzielające się przy strzelaniu niepokoiły mieszkańców Marsa; gęste bowiem chmu-