chodzącego ztamtąd człowieka. Trochę może różnego od nas, synów ziemi, lecz w każdym razie człowieka. Ja przynajmniej tak sądziłem. Lecz o dziwo, ujrzałem niebawem coś szarego, falistego jedno nad drugiem a potem dwie świecące tarcze nakształt oczu. Potem coś podobnego do małego szarego węża, grubości zwykłej laski zwinęło się, zakręciło w powietrzu...
Zimno mi się zrobiło. Jakaś kobieta za nami przeraźliwie krzyknęła. Odwróciłem się nie spuszczając z oczu cylindra, z którego wydobywało się coraz więcej owych płazów; zacząłem się cofać, widząc na twarzach obecnych zdziwienie zamieniające się w przerażenie. Wkoło słychać było stłumione okrzyki, wszyscy się cofali, wspomniany subjekt wciąż jeszcze usiłował wydobyć się z dołu, naraz ujrzałem się sam a ludzie z przeciwległej mnie strony uciekali, Stent w ich liczbie. Spojrzałem znów na cylinder i niepohamowany niczem strach opanował mnie całego. Wrosłem w ziemię i wytrzeszczyłem oczy.
Duże, szare okrągławe ciało, wielkości niedźwiedzia, dźwigało się z trudnością z wnętrza cylindra. Skoro wysunęło się dosyć by padły nań promienie światła, zmieniło kolor i lśniło się jak mokra skóra. Dwoje wielkich, ciemnych oczu wpatrywało się we mnie. Stworzenie było okrągławe i miało coś nakształt twarzy. Pod oczami były usta bez warg, z których ciekła ślina. Ciało podnosiło się, dyszało
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/39
Ta strona została skorygowana.