te było grupami ludzi, którzy równie jak ja stali na pół unieruchomieni przestrachem, wpatrując się w owe stworzenia, czyli raczej we wznoszące się nad dołem, w którym się znajdowały, kupy żwiru. Poczem ze wznowionym strachem ujrzałem okrągły, czarny przedmiot, podskakujący na brzegu otworu. Była to głowa subjekta, który wpadł do dołu, a odcinała się wyraźnie na zachodniej stronie nieba. Potem widać było ramiona i kolana, a potem znów zsuwał się tak, iż tylko głowę widać było. Nagle znikł zupełnie i zdało mi się, że słyszę krótki krzyk. Przez chwilę chciałem pobiedz i pomódz mu; lecz strach przemógł.
Wszystko wtedy było dla mnie niewidoczne, schowane w dole, za wysokiemi górami piasku, które podniósł cylinder worując się w ziemię. Ktokolwiek przejeżdżałby tamtędy, byłby zdziwiony widokiem paruset ludzi rozproszonych na pustem polu, ukrywających się za drzewami i krzakami i wytrzeszczających oczy w kierunku kilku kopców piasku.
Wózek z imbirowem winem stał niby dziwny rozbitek, a obok niego kilka ekwipaży z końmi mającemi obrok przewieszony na głowie lub też grzebiącemi ziemię niecierpliwie.