który równie szybko ucichł. Potem coś niby niewidzialny lecz do najwyższego stopnia rozpalony palec przeciągnięto po wrzosowisku pomiędzy mną a Marsyjczykami i wzdłuż tej krzywej linii ziemia zaczęła dymić i pękać. Coś spadło z trzaskiem na pole z lewej strony, gdzie wychodzi droga do stacyi w Woking. Poczem syczenie ustało a czarny kopułowaty przedmiot unoszący się nad otworem zapadł się w dół.
Wszystko to nastąpiło tak szybko, że ja stałem wciąż osłupiały i oślepiony blaskiem płomieni. Gdyby ta straszna śmierć objęła była całe koło, to byłaby niechybnie trafiła mię w tem niemem odrętwieniu. Lecz przeszła mimo, zostawiając wokoło tylko noc ciemną.
Faliste błonia zdawały się teraz czarne i bezludne, nad głową gwiazdy mrugały a na zachodzie niebo było jeszcze zielonkawo‑niebieskie. Na tle tego nieba zarysowywały się wierzchołki niektórych drzew i dachy Horsell. Marsyjczyków i towarzyszących im zjawisk widać już wcale nie było, z wyjątkiem tego cienkiego masztu, na którym wznosiło się nieustannie wirujące zwierciadło. Kępki krzaków i pojedyncze drzewa dymiły jeszcze a z domów przy stacyi w Woking unosiły się słupy płomieni.
Nic się nie zmieniło. Gromadka czarnych punkcików z białą flagą znikła zupełnie z powierzchni
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/46
Ta strona została skorygowana.