minut temu istniały dla mnie prawdziwie tylko trzy rzeczy: okropność nocy, nieskończoność przestrzeni w naturze, moja własna bezbronność, zgroza i blizka śmierć. Teraz mój punkt widzenia zupełnie się odmienił. Pomimo, iż nie odczułem żadnego wyraźnego przejścia z jednego stanu w drugi, byłem znów sobą samym, zwykłym porządnym obywatelem. Puste pole, szybka ucieczka, szalejące płomienie były czemś nakształt snu, pytałem sam siebie, czy to wszystko istotnie miało miejsce. Nie chciało mi się temu wierzyć. Podniosłem się i zacząłem wchodzić na pochyłość mostu. Umysł mój był jedną pustą kartą zdumienia, muskuły i nerwy bez wszelkiej energii, szedłem zataczając się jak pijany. Na moście ukazały się dwie postacie, był to jakiś robotnik z małym synkiem, pozdrowił mię, chciałem pomówić z nim, lecz zamiast tego mruknąłem tylko coś niewyraźnego i szedłem dalej.
W Maybury, jakiś pociąg niby długa wstążka dymu i wężowata linia oświetlonych okien, przebiegł mi przed oczyma, zaturkotał, zahuczał i poleciał dalej. W bramie pewnego domu stała gromadka rozmawiających ludzi; wszystko to było tak prawdziwe, tak dobrze znane a tamto, co za mną zostało jakżeż okropne, fantastyczne. Takie rzeczy, powtarzałem sobie, nie mogą się dziać w rzeczywistości.
Jestem może człowiekiem wyjątkowym, lecz
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/53
Ta strona została skorygowana.