Jakiś chłopiec z miasta, wkraczając w prawa Smith’a, sprzedawał gazety z wieczornemi wiadomościami.
Ciągłe dzwonienie i wywoływanie kierunku pociągów, głośne gwizdanie lokomotyw mieszały się wciąż z jego okrzykiem: „ludzie z Marsa! — Około dziewiątej silnie wzruszeni ludzie przyszli na stacyę i wywołali tylko wrażenie podobne temu, jakie zrobiłoby kilku hałaśliwych pijaków. Podróżni, jadący w stronę Londynu i spoglądający przez okna wagonu na ciemne pola, widzieli słabą iskrę, wylatującą od strony Horsell, potem czerwonawe światło i trochę dymu na niebie, myśleli zapewne że to wrzosy się palą. Na samym dopiero skraju pól owych zauważyć dawało się pewne wzruszenie. Jakie półtuzina willi paliło się w okolicy Woking. Palono światła we wszystkich domach okolicznych i ludzie wcale się spać nie kładli.
Na obu mostach Horsell i Chobdam stał tłum przypatrujących się; kilku odważniejszych puściło się w ciemności i podpełzało do miejsca gdzie spadli nowi przybysze; lecz nie powróciło więcej, bo od czasu do czasu promień światła, niby błysk latarni wojennego okrętu, przeciągnął przez pole a za nim w ślad dążył ów żar śmierć siejący. Gdyby nie to, duża przestrzeń byłaby zupełnie cichą i pustą a zwęglone ciała zabitych leżały na niej w świetle gwiazd przez noc całą i dzień następny. Wiele osób słyszało też stukanie młotów w dole piaskowym.
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/60
Ta strona została skorygowana.