Tak było w Piątek wieczorem. W pośród tego wszystkiego, niby zatruta strzała wbita w skórę naszej szarej Ziemi, sterczał ów cylinder. Lecz trucizna zaledwie działać zaczynała. Wkoło niego był kawał cichego pola, tlejącego miejscami z kilkoma ciemnemi niewyraźnie się zarysowującemi przedmiotami, leżącymi w powykręcanych konwulsyjmie pozycyach. Tu i owdzie palił się krzak lub drzewo. Po za tem był mały krąg wzruszenia, dalej zaś podniecenie jeszcze się nie było przedostało. Wielka gorączka wojny, która miała niebawem ścinać krew w żyłach, paraliżować nerwy i mózgi ludzkie, miała się dopiero rozwinąć.
Przez całą noc mieszkańcy Marsa coś kuli i poruszali się nie śpiąc, nie odpoczywając, pracowali nad szykowaniem maszyn, a od czasu do czasu tylko kłąb zielonkawego dymu podnosił się w niebo usiane gwiazdami.
Około jedenastej kompania wojska przybyła z Horsell i utworzyła kordon wzdłuż brzegów błonia. Kilku oficerów z koszar w Inkerman było tam już zrana, a jednego z nich, majora Eden, nie odnaleziono. Pułkownik regimentu przyszedł na most Chobdam około północy i wypytywał ludzi o szczegóły.
Władze wojskowe widocznie zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństwa, bo nazajutrz o jedenastej zrana gazety podały wiadomość, że szwadron hu-
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/61
Ta strona została skorygowana.