od dymu i hałasu, pędząc co koń wyskoczy do Maybury Hill.
Przed nami roztaczał się spokojny krajobraz pól obsianych pszenicą po obu stronach drogi i oberży w Maybury, z kiwającym się na drucie szyldem. Kiedy zjechaliśmy z góry, obejrzałem się po za siebie. Kłęby dymu i płomieni rozciągały się od wschodu na zachód, drogą zaś biegło wielu ludzi w ślad za nami. Wśród tego wszystkiego dość słabo słychać było nabijanie mechanicznego działa oraz wystrzały broni ręcznej. Marsyjczycy widocznie zapalali wszystko, co tylko znajdowało się w promieniu ich złowrogiego ciepła.
Nie jestem zbyt doświadczonym woźnicą, musiałem więc odwrócić się i zająć koniem, kiedy zaś spojrzałem znowu, czarny dym ogarnął już i drugie wzgórze. Zaciąłem więc konia i, puszczając mu wodze, pędziłem co się dało, aby zostawić jaknajwiększą przestrzeń pomiędzy sobą i dyszącą za nami zagładą.