stojących na moście, dzień ten podobnym byłby do każdej zwyczajnej niedzieli.
Kilka wozów posuwało się, skrzypiąc, po drodze do Addlestone, wtem nagle, przez otwarte wrota na łąkę, ujrzeliśmy sześć równo ustawionych dwunastofuntowych armat, skierowanych na Woking. Puszkarze stali przy nich, a wozy z amunicyą były opodal.
— To dobrze, — pomyślałem, — dostanie im się przynajmniej jeden porządny wystrzał.
Artylerzysta zawahał się.
— Pójdę dalej, — rzekł.
Dalej ku Weybridge, zaraz za mostem, kompania żołnierzy w białych kaftanach zajęta była sypaniem wału, a dalej znów widać było armaty.
— To tak, jak gdyby kto z łuku strzelał do słońca, — rzekł artylerzysta. — oni jeszcze nie widzieli tego Ognistego Promienia.
Oficerowie, którzy nie mieli nic do roboty, patrzyli ponad wierzchołki drzew na południo‑-achód, a pracujący ludzie przerywali od czasu do czasu robotę i czynili to samo.
Byfleet było całe w ruchu, ludzie się pakowali, a huzarzy jedni pieszo, drudzy na koniach, uwijali się wśród nich. Trzy czy cztery czarne wozy, z czerwonemi krzyżami w białem polu ładowano na ulicy miasteczka. Były tam gromady ludzi świątecznie ubranych, a żołnierze mieli prawdziwą biedę z przekona-
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/95
Ta strona została skorygowana.