Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

z Marsa byli groźnemi jakiemiś stworzeniami, które mogą obledz miasto, lecz w końcu ostatecznie zgładzeni zostaną.
Od czasu do czasu spoglądano na drugi brzeg rzeki Wey i łąki pod Chertsey, ale wszystko tam zdawało się zupełnie spokojne.
Nad Tamizą zaś ludzie nie śpieszyli się wcale. Ci, którzy wysiedli z łodzi, szli sobie zwolna, kilku żołnierzy stało na brzegu i żartowało z uciekających, zamiast ofiarować im pomoc; oberża była zamknięta z powodu niedzieli. — Wtem:
— Co to? — zawołał jakiś przewoźnik i „cicho!“ — krzyknął podróżny na szczekającego psa, — kiedy od strony Chertsey dał się słyszeć głuchy huk wystrzału armatniego.
Walka rozpoczynała się. Prawie natychmiast niewidzialne baterye (niewidzialne, bo za drzewami ukryte) podjęły chór i strzelały ostro jedna za drugą. Kobieta jakaś krzyknęła; każdy był zdumiony nagłym wybuchem bitwy tak bliskiej nas a niewidzialnej,
— Żołnierze ich powstrzymają — rzekła jakaś kobieta, stojąca niedaleko.
Nad drzewami niebo zaróżowiło się.
Potem nagle spostrzegliśmy gwałtowny wybuch dymu wzdłuż rzeki, potem kłąb drugi, który uniósł się w powietrzu i tam zawisł i wreszcie wstrząśnienie tak silne, że ziemia pod naszemi nogami zadrżała