i nastąpiła eksplozya, od której okna w pobliskich domach powylatywały.
— Oto oni! — krzyknął jakiś człowiek w niebieskiej bluzie. — Czy widzicie ich, o tam!
Szybko jeden po drugim, jeden, dwóch, trzech, czterech zbrojnych Marsyjczyków ukazało się daleko, daleko ponad małemi drzewami i szło przez łąkę, prowadzącą od Chertsey wprost ku rzece. Z początku wyglądali jak małe zakapturzone figurki, posuwające się z szybkością ptaków.
Z boku ku nam podchodził piąty. Ich uzbrojone ciała błyszczały w słońcu, gdy posuwali się ku działom i stawały się w miarę przybliżania coraz większe. Ten, który szedł na lewo, podniósł w górę jakieś pudełko i okropny ów „Gorący promień“ który już widziałem w piątek wieczór uderzył w miasto.
Na widok tych dziwnych, szybkich i strasznych stworzeń, tłum zebrany nad rzeką osłupiał. Nie było ani krzyku ani płaczu, lecz cisza zupełna; potem ochrypłe głosy, nagły ruch, plusk wody. Jakiś człowiek, zapominając, że niesie ciężką walizkę, biegnąc, uderzył mię nią tak, iż stałem ogłuszony przez chwilę; jakaś kobieta popchnęła mię i biedz zaczęła, ja zwróciłem się również ku ucieczce; lecz nie straciłem głowy. Okropny gorący promień był mi ciągle na myśli. Oby się tylko dostać pod wodę!
— Do wody! wołałem; lecz nikt mnie nie słuchał.
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/99
Ta strona została skorygowana.