się, że głos ów z niego wychodził. Lecz nie przestraszyłem się. Natknąłem się na niego jakby to była rzecz najzwyczajniejsza; stałem i patrzałem. On nie ruszał się z miejsca, stał i wrzeszczał bez żadnej zdaje się wiadomej przyczyny.
Starałem się ułożyć sobie jakiś plan działania; lecz ten ciągły krzyk: ulla! ulla! odbierał mi przytomność. Zawróciłem, by przyjrzeć się potworowi z drugiej strony i poszedłem w kierunku St. John’s Wood. Tam spotkałem psa uciekającego z kawałkiem zepsutego mięsa w pysku, a za nim całą zgraję innych. Pies skręcił nagle jakby się obawiał i mojej konkurencyi, a gdy skowyczenie biegnącej za nim sfory oddaliło się trochę, głos ulla! ulla! znów stał się wyraźniejszym.
W pobliżu St. Jobn’s Wood napotkałem szczątki machiny rękoczynnej. Zrazu myślałem, że to ruiny zawalonego domu; dopiero wdrapawszy się na nie rozpoznałem tego Samsona mechaniki po jego pogiętych i połamanych mackach. Wyobrażałem sobie wówczas, że to mogło przytrafić się maszynie, pozbawionej kierownictwa Marsyjczyka, ciemno było i nie widziałem zakrwawionego jej kozła ani niedogryzionych galaretowatych szczątków, które psy zostawiły.
Coraz więcej zdziwiony poszedłem w kierunku Primose i tam przez perspektywę drzew ujrzałem
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/111
Ta strona została skorygowana.