Regents‑Parku. W drodze zbłądziłem i wyszedłem na Primrose Hill, gdzie spostrzegłem trzeciego Marsyjczyka wyprostowanego i nieruchomego jak poprzednik.
Wtedy ogarnęło mię jakieś szalone postanowienie. Umrę i raz z tem skończę. Oszczędzę sobie nadto kłopotu odbierania sobie życia. Pomaszerowałem tedy ku tytanowi, a kiedy podszedłem bliżej, spostrzegłem mnóstwo kruków, uwijających się około kaptura. Na ten widok serce zabiło mi żywiej i zacząłem biedz coprędzej.
Pośpieszyłem przez zwoje Czerwonego Ziela. Wielkie nasypy panowały nad wzgórzem, były to ostatnie i największe fortyfikacye Marsyjczyków, a z po za nich unosił się cienki słup dymu. Myśl, która lotem błyskawicy przebiegła mi głowę, stawała się naraz prawdopodobniejszą. Nie czułem już strachu, tylko radość, gdy biegłem do nieruchomego potwora, z którego kaptura wisiały strzępy czegoś brunatnego, szarpanego przez ptaki.
W jednej chwili wdrapałem się na szczyt reduty, zkąd widać było dobrze całe obozowisko. Była to przestrzeń ogromna, z potężnemi machinami tu i owdzie, ze stosami różnych materyałów i dziwnemi skrytkami, a pośród tego niektórzy w przewróconych machinach wojennych, inni w nieruchomych maszynach rękoczynnych, inni znów sztywni i milczący —
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/113
Ta strona została skorygowana.