Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

a porozrywane kawałki czerwonego mięsa zwieszały się ku uciesze drapieżnego ptactwa.
Odwróciłem się ze wstrętem i spojrzałem w stronę, gdzie również otoczone wronami stały owe dwa inne Marsowe kolosy, widziane przezemnie w nocy, właśnie w chwili kiedy ich śmierć zaskoczyła. Jeden z nich umarł wtedy, kiedy wołał na swych towarzyszów, może to był ostatni, a głos jego rozlegał się póty, póki nie wyczerpała się siła maszyneryi. Teraz błyszczały tylko w świetle wschodzącego słońca owe nieszkodliwe metalowe trójnogie wieżyce.
Wokoło dołu zaś, od zupełnej zagłady ocalona, rozciągała się stolica. Ci, którzy znają Londyn tylko w jego ciemnej szacie dymu, nie potrafią sobie wyobrazić jasnego, przejrzystego widoku, jaki przedstawiał wówczas, gdy stanowił tylko olbrzymie zbiorowisko pustych domów.
Na wschodzie ponad zczerniałemi ruinami Albert Terrace i rozwaloną wieżą kościelną, słońce świeciło jasno, a tu i owdzie, jakaś szyba w oknie odbijała światło jego silnym białym promieniem.
Na północ Kilburn i Hampstead wydawały się modre i zaludnione domami, zachód był jeszcze w cieniu, podczas kiedy na południu za Marsyjczykami zieleniły się drzewa Regent Parku, wznosiły dachy