Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

jak pełno życia wrzało naokoło mnie. Niewielka chyba stosunkowo liczba ludzi zginęła skoro ich wszędzie tak było pełno. Lecz zauważyłem, że cera wszystkich była żółta, oczy wpadnięte, włosy potargane, wielu nawet jeszcze odzianych było w łachmany. Na twarzach wszystkich panował wyraz uradowania, energii lub nieubłaganej stanowczości. Gdyby nie ten wyraz twarzy, Londyn miałby fizyognomię miasta włóczęgów. Po kościelnych zakrystyach rozdawano chleb przysłany przez rząd francuzki; wynędzniali, smutni policyanci, z białemi godłami, stali na rogach ulic, lecz wogóle mało widziałem szkód zrządzonych przez najeźdźców, dopóki nie doszedłem do ulicy Wellingtona i tam widać było filary mostu Waterloo całe spowite jeszcze w więzy Czerwonego Ziela.
Na rogu mostu zauważyłem też jeden z wielu zabawnych oznak owego czasu. Oto arkusz papieru przypięty do czerwonych zwojów liścia. Było ta ogłoszenie pierwszego dziennika, który zacznie niebawem wychodzić „Daily Mail“. Kupiłem sobie jeden numer za poczerniałego schillinga, którego znalazłem w kieszeni. Większa część gazety była pusta, a jedyny autor, jaki się zajął wydawnictwem, zabawiał się umieszczaniem najrozmaitszych anonsów na końcowej stronnicy. Z gazety nie dowiedziałem się nic nowego, prócz tego, że jednotygodniowe badanie