nim dosięgły opadającej chmury dymu, okręty wojenne skierowały się ku północy, potem nagle zawróciły i pogrążyły w coraz gęstszym zmroku wieczornym na południu. Wybrzeże bladło powoli, aż wreszcie zupełnie znikło wśród nizko ścielących się obłoków i chmur, które zebrały się wokoło zachodzącego słońca.
Wtem ze złotego blasku zachodu dał się słyszeć huk dział i widać było poruszające się czarne kształty. Wszyscy pośpieszyli do baryery i wpatrywali się w oślepiające ognisko zachodu; lecz nie można było nic wyraźnie odróżnić. Masa dymu podniosła się zwolna, przysłaniając tarczę słoneczną, a parowiec drżał na falach, odsuwając się coraz dalej wśród nieskończenie długiego oczekiwania.
Słońce zapadło w szare chmury, niebo zarumieniło się i pociemniało, a gwiazda wieczorna zadrgała na widnokręgu. Zmrok był już gęsty, kiedy kapitan zawołał, wskazując na coś w oddali. Brat wytężył wzrok. Coś strzeliło w górę, zakreśliło łuk w powietrzu i szybko upadło w jasnej stronie nieba, coś płaskiego i bardzo dużego, co zakreśliwszy ów łuk w powietrzu, znikło w ciemnościach zapadającej nocy, a spadając rozsiewało coraz większe ciemności.