dziwej istoty ludzkiej. Co do mnie, wspomniana broszura byłaby dużo więcej warta bez owych illustracyi.
Z początku maszyna rękoczynna nie wydała mi się maszyną; lecz jakiemś stworzeniem z gatunku krabu o błyszczącej powłoce; kierujący zaś nią Marsyjczyk, którego delikatne narzędzia dotyku, powodowały jej ruchem, był dla mnie poprostu mózgiem kraba. Lecz potem spostrzegłem podobieństwo zachodzące pomiędzy jego szarobrunatną, świecącą, skórzaną powłoką a innemi dalej pełzającemi stworzeniami, i wtedy dopiero zaświtała mi w głowie myśl, jaka może być prawdziwa natura tego zręcznego robotnika. Wtedy też całe moje zaciekawienie przeszło na owe inne stworzenie, t j. na rzeczywistych przybyszów z Marsa. Miałem już wprawdzie niejakie o nich pojęcie; lecz teraz pierwotny wstręt nie zaciemniał już mego zmysłu obserwacyjnego. Co więcej byłem w ukryciu, nieruchomy i nic mnie nie zmuszało do zdradzenia się czemkolwiek.
Były to najdziwaczniejsze stworzenia pod słońcem. Ich ogromne, okrągłe cielska — a raczej głowy — miały około czterech stóp średnicy, a każdy taki kawał mięsa miał po jednej stronie twarz. Twarz ta nie miała wcale nozdrzy (Marsyjczycy nie mają zdaje się żadnego powonienia); lecz za to parę bardzo dużych, ciemnych oczu a tuż pod niemi pewien rodzaj
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/43
Ta strona została skorygowana.