tym sposobem półzmrok, jaki tam panował, na karmazynowe owo oświetlenie.
Piętnastego dnia, rano bardzo, usłyszałem jakieś dobrze mi znane odgłosy w kuchni, a przysłuchawszy się lepiej, poznałem w nich drapanie i wąchanie psa. Poszedłem do kuchni i zobaczyłem pysk psa pomiędzy gałązkami Czerwonej rośliny. To mię bardzo zdziwiło. Zwierzę, zwąchawszy mię, zaczęło głośno szczekać.
Pomyślałem sobie, że gdyby mi się udało przywabić go i zabić, mógłbym go zjeść, w każdym razie zabić go było rzeczą prawie konieczną, bo mógł na mnie zwrócić uwagę Marsyjczyków.
Podszedłem bliżej mówiąc: „pójdź tu!“ lecz on nagle cofnął się i uciekł.
Nasłuchiwałem, nie ogłuchłem przecież; w dole panowała cisza zupełna. Słyszałem tylko szelest podobny do trzepotania skrzydeł ptaka, chrapliwe skrzeczenie i to wszystko.
Przez długi czas leżałem blisko otworu, nie śmiejąc odsunąć czerwonych gałązek, które go zasłaniały. Parę razy słyszałem słabe stąpanie niby psa, który biega tu i owdzie, potem znów owo trzepotanie skrzydeł i nic więcej. Wreszcie ośmielony ciszą wyjrzałem.
W dole nie było żywej istoty z wyjątkiem licznych kruków, które pasły się na ciałach ludzi, których krwią żywili się Marsyjczycy.
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/74
Ta strona została skorygowana.