Obejrzałem się dokoła, nie dowierzając swoim oczom. Wszystkie machiny znikły i z wyjątkiem wzgórka z niebieskiego proszku, kilku sztab glinu i szkieletów zabitych ludzi, miejsce to przedstawiało się jak najzwyklejszy wielki dół wykopany w piasku.
Powoli wydostałem się i stanąłem na stosie gruzów, zkąd mogłem widzieć co się działo wszędzie, z wyjątkiem za mną ku północy; nigdzie ani śladu żadnego Marsyjczyka widać nie było. Pod nogami przepaść stroma; trochę dalej obsunięte gruzy pozwalały wejść na szczyt ruin, pod któremi się znajdowałem. Nareszcie nadeszła sposobność ucieczki. Zacząłem drżeć.
Wahałem się jeszcze chwilę, a potem, z sercem bijącem gwałtownie, wdrapałem się na sam szczyt góry, pod którą zostawałem pogrzebany przez dni tyle.
Obejrzałem się; lecz i na północy nie widać było Marsyjczyków.
Kiedy po raz ostatni widziałem tę okolicę, była to porządna ulica mająca po obu stronach wygodne białe i czerwone domy, poprzegradzana obficie cienistemi zielonemi drzewami. Obecnie zaś stałem na górze gruzów, gliny i żwiru, całej pokrytej mnóstwem kaktusowatych, do kolan mi sięgających, czerwonych roślin, z któremi nie walczyło o byt ani jedno ziemskie ziele. Drzewa, bliżej mnie będące, obumarłe by-
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/75
Ta strona została skorygowana.