tarni i tak wreszcie wydobyłem się z owych mokradeł pod górę prowadzącą do Roehampton i dostałem się na błonia Putney.
Tutaj krajobraz zmienił się. Z dziwnego i nieznanego stał się dobrze znanym, lecz zrujnowanym. Kawałki krajobrazu wyglądały jak po przejściu cyklonu, inne znów jakgdyby mieszkańcy tylko co je byli opuścili na dni parę, lub też spali spokojnie wewnątrz swych domów. Mniej tu było Czerwonego Ziela na drzewach, nie piął się Czerwony Powój. Szukałem pożywienia na drzewach, zajrzałem do kilku domów, lecz te były widocznie poprzednio już napadnięte i ograbione. Resztę dnia przesiedziałem w jakimś sadzie, będąc zanadto zmęczonym, by iść dalej.
Przez cały ten czas nie widziałem ani jednej istoty ludzkiej i ani śladu Marsyjczyków. Spotkałem tylko parę głodnych psów, które chyłkiem uciekały przed memi ujmującemi nawoływaniami.
Niedaleko od Roehampton napotkałem dwa szkielety ludzkie, ogryzione na czysto, a w lesie rozrzucone kości kilku kotów i królików oraz czaszkę owcy. Pomimo, iż żułem niektóre z nich w ustach, nic z nich już wydostać nie mogłem.
Po zachodzie słońca wlokłem się drogą do Putney, gdzie dla jakowegoś powodu widocznie musiano zastosować „Gorący promień“ a w pewnym ogrodzie niedaleko Roehampton znalazłem tyle młodych kar-
Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/81
Ta strona została skorygowana.